UROCZYSTOŚĆ POGRZEBOWA MAMY PROBOSZCZA ŚP. MARII STEC

Piątek 30 Września 2016 roku w Kościele Matki Bożej Miłosierdzia - pożegnanie przez mieszkańców Cieplic i okolic.

Uroczystość pogrzebowa mojej Mamy odbyła się w Parafi PW. ŚW. Wawrzyńca w Braszowicach koło Bardo dnia 1 Pazdziernika 2016 roku.

Przewodniczył Biskup Marek Mendyk

W głębokiej zadumie i modlitwie zachęcam do zapoznania się z życiorysem mojej kochanej Mamy.

Życiorys sp. Marii Stec

 

 

Maria Stec z domu Gnutek, urodziła się 27.01.1923 r. w Diecezji Tarnowskiej, jako trzecie dziecko Stanisława i Julii z domu Głąb. Razem było w domu rodzinnym siedmioro dzieci. Przyszła na świat w miejscowości Falkowa, która należy do Parafii Wniebowzięcia Matki Bożej w Bruśniku.

Od dzieciństwa jej życie było związane z Matką Bożą. Po Bruśniku były pielgrzymki do Tuchowa, do Bardo, Wambierzyc, Częstochowy i Lichenia – w zakładzie pracy lubiła organizować wyjazdy pielgrzymkowe. W późniejszych latach odbywała pielgrzymki do Lourdes, Fatimy, La Salete, Monserat, do Rzymu i do Ziemi Świętej. Z pielgrzymek przywoziła najczęściej różańce, które rozdawała dzieciom, wnukom i znajomym.

Od dzieciństwa nauczona była ciężkiej pracy fizycznej. Gdy miała 12 lat zmarł jej ojciec Stanisław, pochowany jest w Bruśniku. Małe dzieci z mamą Julią pracowały na roli,
a większość prac wykonywało się ręcznie. Czas wojny to obowiązkowa praca Polaków
w różnych miejscach. Jej brat Władysław i dwie siostry Michalina i Helena pracowali na niemieckim gospodarstwie. Marii los oszczędził pracy na gospodarstwach niemieckich, ale
w rodzinnych stronach dużo pracowała dla umocnienia terenu przed okupantem.

Po wojnie poślubiła Jana Steca, który czas wojny przeżył w obozie jenieckim
w Hanowerze. Sakrament małżeństwa przyjęli w Bruśniku i niedługo potem pojechali na Dolny Śląsk, aby znaleźć mieszkanie i pracę. Pociąg z Krakowa do Jeleniej Góry wiózł ludzi na Ziemie Odzyskane. Oni zatrzymali się w Ząbkowicach Śląskich, mieszkanie znaleźli w Braszowicach, blisko Sanktuarium Matki Bożej Strażniczki Wiary w Bardo. Jan znalazł pracę w poniemieckiej kopalni odkrywkowej materiałów ogniotrwałych
w Grochowie. Tam pracował przy ręcznym transporcie wózków górniczych. Był człowiekiem radosnym, lubianym i bardzo cieszył się miłością swojej żony Marii. Jednak szczęście ich nie trwało długo. 6 kwietnia 1949 roku Jan ginie w kopalni wciągnięty wózkiem górniczym do szybu na głębokość dwóch pięter. Śmierć na miejscu. W tym dniu syn Józef miał 1 rok i 2 miesiące. Jego mama Maria była w ciąży z córką Teresą. Tajemnica śmierci była ciosem dla młodej, 26-letniej Marii Stec. Na tamtym pogrzebie męża Jana, 1949 roku, ksiądz mówił, że ta śmierć młodego górnika nie jest daremna, że Bóg nie będzie obojętny na łzy żony, rodziny i przyjaciół, że z tego dramatu żony i małych dzieci Bóg wyprowadzi swoje plany…! Tak rodziło się późniejsze kapłaństwo małego, rocznego dziecka Józia.

Maria postanowiła sama wychować te małe dzieci. Trudno było o pracę. Początkowo sprzątała w szkole na wiosce, a później pracowała w tej samej kopalni na sortowni, czyli ręcznie sortowała na taśmie kamienie. Około 2 ton dziennie i więcej. Skutki ciężkiej,
20-letniej, fizycznej pracy Maria odczuwała przez całe życie.

Gdy syn Józef był już w Seminarium Duchownym we Wrocławiu, a córka Teresa szykowała się do małżeństwa – szlachetny człowiek z pracy, wdowiec Leonard Świstek zaproponował Marii związek małżeński. Po 22 lat samotnego życia wyszła za mąż, za Leona. Tylko 10 lat żyli razem. Był to czas bardzo pomocny dla Marii, dla księdza Józefa
i córki Teresy. W 1979 r. pożegnała Leona i powróciła do pierwszego nazwiska. W tym czasie, jako emerytka, opiekowała się swoją mamą Julią. Po śmierci mamy wyjechała do Cieplic, aby pomagać synowi – księdzu Józefowi w budowie nowego kościoła. Przez 30 lat służyła Wielkiej Sprawie powstawania nowej parafii i budowie nowego kościoła
w Cieplicach. Zyskała sobie duże uznanie u ludzi. Dbała o ludzi pracujących na budowie. Cieszyła się, że może obsługiwać ludzi, którzy budują nowy kościół. Kawa mamy proboszcza, zupy dla stałych pracowników i drożdżówka na niedzielną kawę dla ludzi – to wszystko było darem jej serca.

Wczoraj żegnali ją ludzie w Cieplicach na Mszy w nowym kościele. Było dużo ludzi.

Codziennie chodziła na Mszę św., słuchała Radia Maryja, lubiła się modlić z książeczek
i na Różańcu. Pozostały po niej wymodlone modlitewniki i różańce. Mocno wierzyła
w Chrystusa, kochała Matkę Bożą i lubiła mówić "czym mogę służyć", a więc życie traktowała jako służbę.

Dzięki takiej mamie od 28 lat organizowane jest w Cieplicach wielkie Święto Matki, które jest lekcją wychowawczą do miłości w małżeństwach i rodzinach.

Była osobą bardzo skromną i zyskała tym wielką miłość u ludzi.

Odeszła z Chrystusem w sercu, po wieczną Nagrodę u Boga, zaopatrzona na drogę do wieczności Sakramentami Świętymi. Przeżyła 93 lata.